1 października 1939r. Zapowiadał się zwykły, rutynowy lot zwiadowczy. Samolot rozpoznawczy Henschel Hs-126 z Aufklärungsguppe 10 „Tannenberg” wystartował z lotniska Neuhausen pod Königsbergiem i po nabraniu wysokości skierował się nad Bałtyk. Zadanie było proste – przeprowadzić rozpoznanie w rejonie Półwyspu Helskiego. Tylko tam jeszcze bronili się Polacy, reszta terytorium Polski była już w rękach niemieckich i sowieckich. Załoga była spokojna, nie spodziewali się, żadnych niespodzianek ze strony obrońców, wiedzieli gdzie znajdują się baterie przeciwlotnicze, zresztą i tak pewnie amunicja jest na wyczerpaniu. Pokręcą się zatem trochę nad Półwyspem i wrócą na macierzyste lotnisko, w sam raz na obiad, kawę i może coś mocniejszego. W rejonie Wielkiej Wsi (obecne Władysławowo) znaleźli się nad lądem, lecieli wzdłuż Półwyspu, w rejonie kontrolowanym przez Wehrmacht było spokojnie, w rejonie Chałup powitał ich sporadyczny ogień z karabinów maszynowych, z którego i tak sobie nic nie robili, polskie pociski miały słabą przebijalność. W okolicach Juraty Półwysep rozszerzał się, a ostrzał wzmagał. Jednak coś było nie tak, strzały nie padały z dołu, tylko prawie poziomo, karabiny strzelały z platform umieszczonych na koronach drzew, a ogień morderczo celny – ześrodkował się na śmigle i kabinie samolotu. Polacy znali swoją robotę – kilka celnych pocisków strzaskało jedną z łopat śmigła, maszyna traciła siłę nośną, pilot próbował wykonywać uniki i uciec w stronę Zatoki. Prawie się udało, gdyby nie to, że odezwały się działa 22 i 23 Baterii Obrony Przeciwlotniczej, kilka razy trafiając uszkodzony samolot. Dla załogi nie było już ratunku, płonący Henschel ciągnąc za sobą długą smugę dymu obniżał lot, by w końcu roztrzaskać się w wodach Zatoki Puckiej. Była godzina 13.55. Pięć minut później obie strony zaprzestały walki…