Modele:
- PZL P-6 nr 49004 PROset
- PZL P-7/I-1 nr 49005 EZset
Kleje:
Farby:
Chemia modelarska:
- Płyn do zmiękczania kalkomanii Mr. Mark Setter
- Sidoluks,
- Wasch Vallejo,
- Suche pigmenty Talen, Vallejo


Konstrukcje inż. Zygmunta Pławskiego stanowiły zupełnie nowa jakość jeśli chodzi o samoloty myśliwskie z przełomu lat 20 i 30 ubiegłego stulecia. Charakterystyczna linia górnego płata zapewniająca doskonałą widoczność z kokpitu, pół skorupowa metalowa konstrukcja i niesamowita zwrotność stały się inspiracją dla wielu konstruktorów na świecie, a dokonania takich pilotów jak J. Bajan czy I. Giedowod rozsławiły imię polskiego pilota i konstruktora. Były to czasy kiedy lotnictwem pasjonowali się niema wszyscy, a różnego rodzaju zawody lotnicze, były tym czym dzisiaj wielkie imprezy sportowe.

Prototypy samolotów PZL P-7 i PZL P-6 (ze zbiorów Arma Hobby)
O tym jak silna była pozycja lotnictwa w ówczesnej codzienności może świadczyć poniższy fragment książki Bohdana Arcta pt. „Rycerze biało – czerwonej szachownicy”. Z rozdziału pt. „Zawzięty konstruktor” poświęconego właśnie inż. Pławskiemu. Jej autor wtedy uczeń Gimnazjum Ziemi Mazowieckiej znajdującego się nieopodal Pola Mokotowskiego z powodu samolotów często spóźniał się do szkoły:
„Miałem szczęście. Pierwszą lekcją była historia, a profesor Biłek, choć rzadko się do tego przyznawał, śledził sylwetki samolotów z równym zainteresowaniem jak każdy z nas.
- Co to, Arct, znowu? – przywitał mnie niezbyt przyjaźnie.
Przystanąłem przy drzwiach z miną prawdziwie skruszoną.
- Tak jest, panie profesorze – przyznałem się do oczywistego faktu – spóźniłem się chwilę…
Profesor Biłek przyjrzał się zegarkowi z taką miną, jakby odkrywał Amerykę.
- Ta chwila wynosi dokładnie pięć minut – stwierdził zimno.
- Nie mam zegarka, panie profesorze – wykręcałem się, a jednocześnie nasuwałem rękaw marynarki, by kłamstwo nie wyszło na jaw.
- Wczoraj go jeszcze miałeś – huknął spostrzegawczy profesor. Jego wzrok palił mi przegub lewej ręki.
- Tak jest, miałem… teraz w reperacji. Sprężyna pękła. Czy mogę usiąść?
- Dlaczego się spóźniłeś?
Miałem już dość wykrętów i kłamstw, którym oczywiście nikt nie wierzył. Postanowiłem wyrąbać prawdę.
- Panie profesorze, to… już było koło szkoły. Miałem jeszcze sporo czasu, ale… - jąkałem się, jakoś tłumaczenie nie układało się zbyt gładko. Biłek słuchał cierpliwie. Nie patrzył na mnie, co chwila zadzierał głowę do góry.
- No i wtedy… tuż przed szkołą, zobaczyłem… - znów przerwałem.
- No cos zobaczył? Spytał łagodnie profesor odwracając się od okna.
Milczałem. Gardło miałem ściśnięte. W klasie rozległy się tłumione szepty, chichotanie. Biłek zmarszczył się groźnie, omiótł klasę spojrzeniem pogromcy lwów na arenie cyrkowej. Szepty momentalnie ucichły.
- No? – w głosie profesora brzmiał wyraźna zachęta.
- bo to, panie profesorze, jakiś dziwny był samolot. Jeszcze takiego nie widziałem, wiec musiałem się przyjrzeć – słowa potoczyły się szybko, ściskanie gardła ustało.
- Aha, samolot – uśmiechnął się Biłek, ale natychmiast przybrał marsowy wyraz twarzy – Wielki z ciebie lotnik, co, Arct?
- Jeszcze nie, panie profesorze.
- Ale będziesz, hę?
- Będę, panie profesorze.
- Na pewno?
- Na pewno.
- Bo to, widzisz, każdy z nas tak mówi, a jak przyjdzie co do czego… et, siadaj i więcej mi się nie spóźniaj, bo… - nie dokończył, ale spojrzał na mnie życzliwie. – Ten samolot mój drogi, to nowość. Maszyna myśliwska P-6. Skonstruował ją inżynier Puławski. Słyszałeś o nim?
- Słyszałem, panie profesorze, naturalnie.
- A leciał na nim zapewne Orliński. To znaczy na samolocie, nie na inżynierze Puławskim.
- Wiem. Ten co do Tokio…
Spojrzenie Biłka złagodniało jeszcze bardziej.
- Tak, ten sam. Szybka maszyna, co? – podrzucił dumnie głową, jakby to on właśnie skonstruował to myśliwskie cudo.
- Bardzo szybka.
- Zdaje się, że nareszcie będziemy mieć nowoczesny sprzęt, i to własnej produkcji. Nareszcie…”
Był to rok 1930. Kiedy w moje ręce wpadły dwa kolejne modele samolotów konstrukcji inż. Pławskiego, repliki myśliwców PZL P-6 i PZL P-7 opracowane w skali 1/48 przez warszawską Arma Hobby, przypomniałem sobie o zacytowanym powyżej fragmencie książki, przeczytałem kolejny raz najpierw fragment, potem cały rozdział a na koniec odświeżyłem sobie całość. Będąc tak pozytywnie naładowany, mogłem zabrać się za budowę obu modeli, które swego czasu recenzowałem na naszym portalu.

Prototyp samolotu PZL P-6 (zbiory Arma Hobby)
|

Prototyp samolotu PZL P-7 (zbiory Arma Hobby)
|
Podobnie jak w przypadku modeli PZL P-1 wiele elementów jest takich samych, postanowiłem zatem budować dwa modele na raz. Zacząłem od wycięcia wszystkich potrzebnych elementów z klocków wlewowych co zajęło mi w sumie jedno popołudnie, co jednak nie świadczy o tym, że dobrze opracowany zestaw zwalnia modelarza z obowiązku myślenia i konfrontowania własnych poczynań z instrukcją. Podczas wycinania jednego z płatów odkryłem na krawędzi natarcia dwa pęcherzyki powietrza. Miałem do wyboru dwa wyjścia. Zgodnie z panującą na forach modelarskich manierą mogłem zrobić z tego ogólnopolską aferę, tak aby ubytki w płacie zyskały wymiar lejów po bombach, a Arma Hobby wysłać w kosmos, żeby dalszą działalność prowadzili gdzieś w okolicach Plutona, a najlepiej jakiejś Czarnej Dziury. Wybrałem opcję może mniej efektowną, ale wymagającą poświęcenia dwóch przerw na reklamy w oglądanym filmie. Podczas pierwszej wypełniłem ubytki płynną szpachlówką z dodatkiem kleju cyjanoakrylowego, a podczas drugiej obrobiłem owo miejsce pilnikiem i papierem ściernym. Po filmie nie pamiętałem już o tych ubytkach.
Kokpity w obu modelach zostały sklejone jako pierwsze, pomalowałem je zgodnie z instrukcją, używając akryli Vallejo. Na koniec zaaplikowałem ciemno szary wasch. Od siebie dodałem kilka kabelków i cięgien. Producent zaproponował dwa rodzaje tablic przyrządów – żywiczną i z fototrawionej blaszki. Ja wykorzystałem tę ostatnią z obu modelach. Jedną pomalowałem na czarno drugą na ciemno szaro i umieściłem na swoich miejscach kabinach.
Po zmontowaniu kokpitów skleiłem w całość kadłuby, coś jednak musiało pójść nie tak, ze spasowywaniem kokpitów, bo u dołu pojawiły się szczeliny które musiałem szpachlować. Przez to miałem drobne problemy z doklejeniem dziobowych sekcji w obu kadłubach, ale dałem radę. Potem mogłem dokleić usterzenia, płaty oraz zastrzały. Trzeba zwrócić szczególną uwagę na zastrzały podtrzymujące płat. Każdy z nich jest inny, a wyglądają bardzo podobnie i łatwo o pomyłkę. Na tym etapie przygotowałem do malowania również śmigła, koła, silnie do P-6 i inne drobiazgi, które zmierzałem wkleić dopiero po skończeniu malowania.
Sam proces malowania rozpocząłem od pokrycia wszystkich elementów podkładem w sparyu. Tym razem użyłem produktu Tamiyi. Do malowania posłużyły mi farby Bilodelmaker, o ich znakomitej jakości przekonałem się już wcześniej. Nieco więcej uwagi należało poświęcić malowaniu PZL P-6, który na kadłubie miał charakterystyczne wężyki powstałe podczas polerowania poszczególnych paneli. Posiłkując się zdjęciami umieszczonymi na blogu firmowym Arma Hobby za pomocą cienkiego ołówka naniosłem na kadłub drobne wężyki biegnące pod różnym kątem.
Potem cały model pokryłem metalizerem Polished Alluminium. Pierścień Townweda oraz osłonę silnika w P-6 pomalowałem nieco ciemniejszym odcieniem aluminium. Po wyschnięciu farby stwierdziłem, że niektórych miejscach wężyki zniknęły, więc wymalowałem je na nowo, zabezpieczyłem sidoluksem a przy okazji wykonywania poprawek malarskich, psiknąłem również na nie mgiełkę metalizera. Teraz byłem zadowolony z efektu.
PZL P-7 pomalowałem kolorem Polisch Khaki II. W obu wypadkach nie bawiłem się w prechadingi czy inne wymyślne praktyki malarskie. Po prostu budowałem modele prototypów i nadmierne ich „sfatygowanie” nie wchodziło w grę. Kolorem stali pomalowałem śmigła dla obu replik.
Po zakończeniu malowania dokleiłem wszystko to co pozostało, a mogło przeszkadzać podczas malowania. Na swoich miejscach zostały umieszczone koła, śmigła i zespół silnika w P-6. To jest naprawdę duży atut tego modelu, po odpowiednim pomalowaniu i uzupełnieniu o popychacze zgodnie z instrukcją prezentuje się on niesamowicie. Ciekawie też prezentuje się silnik a właściwie jego osłona w PZL P-7. Widoczny jest tylko jeden, dolny cylinder, ale i tak warto wyposażyć go w popychacze.
Mając praktycznie sklejone obie repliki, mogłem się zająć za naklejanie kalkomanii. W przypadku PZL P-7 naklejamy tylko szachownice i oznaczenia na śmigle. W przypadku PZL P-6 producent oferuje dwa malowania tej samej maszyny – z salonu Le Burget z grudnia 1930r. oraz zawodów National Air Race w Clevland z września 1931r.. Wybrałem to drugie malowanie z uwagi na efektowną biało- czerwoną szarfę opinającą kadłub. Z zadowoleniem stwierdziłem, że kalkomanie dołączone do tych zestawów są nie co grubsze i dają tak popalić jak to miało miejsce w przypadku PZL P-1. Nowe kalkomanie pięknie zareagowały na płyn z Gunze.
Ostatni etap prac do doklejenie wiatrochronów, jeszcze kilku drobiazgów i naniesienie śladów eksploatacji, z którymi oczywiście starałem się nie przesadzać z uwagi na specyfikę budowanych modeli. Ograniczyły się jedynie do ciemno szarego wascha zapuszczonego część linii podziału, oraz naniesienie suchych pigmentów – ziemistego na koła i płozy oraz czarnego na wyloty rur wydechowych. Gotowe repliki stanęły na specjalnie przygotowanych w tym celu podstawkach.
W ten sposób dotarłem do końca przygody z nowymi modelami z pod znaku Arma Hobby. Modele bardzo przyjemne, ale nie oznacza, że skleją się same bez udziału szarych komórek modelarza. Można z całym sumieniem polecić każdemu kto hołduje zasadzie, że modele się skleja a nie „obija pałą” w Internecie.


Dziękujemy dystrybutorowi, firmie ARMA HOBBY za udostępnienie zestawów na potrzeby relacji.
Marcin "Marwaw" Wawrzynkowski