niszczyciel HMS Mackay - 1/350 - AJM Models

Model:
  • AJM Models - HMS Mackay Flotilla Leader Scott class - model testowy

Kleje:

  • cyjanoakrylowe (żel i rzadki) - 4 Fox Hobby

Farby:

  • Bilmodel,
  • Vallejo,
  • Hataka

Chemia modelarska:

  • Płyn do zmiękczania kalkomanii Mr. Mark Setter
  • Sidoluks,
  • Matt Verniks - Vallejo
  • seria Navy AK Interactive,

No tak potwierdzam. Namówili mnie, pomimo, że 350-tka to nie moja skala i bardziej preferuję 700-tkę. Po obejrzeniu zestawu, który przyniósł Marek stwierdziłem, że warto zmierzyć się z wyzwaniem i skleić coś innego a przy okazji się czegoś nauczyć. Poza tym urzekła mnie sylwetka niszczyciela HMS Mackay, taka klasyczna elegancja w wydaniu Royal Navy, nieco przypominająca naszego Garlanda. Sam zestaw to dość spora ilość detali żywicznych, kilka fototrawionych blaszek, toczone z metalu lufy i maszt, kawałek łańcuszka i kilka kawałków drutu o różnych grubościach. Całość uzupełnia kalkomania z banderami, podziałkami zanurzenia i nazwami.

Zatem do roboty. Budowę zacząłem od wycięcia z klocków wlewowych wszystkich większych elementów wykonanych z żywicy. Drobiazgi w rodzaju pontonów, reflektorów czy osprzęt pomostu bojowego postanowiłem wyciąć z klocków dopiero po ich pomalowaniu. Samo klejenie zacząłem od sklejenia z sobą kadłuba, jego części nawodnej i podwodnej. Niestety podczas wycinania części podwodnej uszkodziłem bardzo delikatną stewę dziobową i musiałem uzupełnić ubytki żywicy kawałkiem cienkiego polistyrenu. Sporo pracy było też z zaszpachlowaniem miejsc łączenia obu elementów. Pojawił się tu dodatkowy problem w postaci pojawiających się podczas szlifowania dziurkach po pęcherzykach powietrza. Trzeba było poprawiać kilka razy. Oczywiście te uwagi dotyczą modelu prototypowego, w modelach seryjnych problem ten nie powinien się pojawić, więc nie ma się czego obawiać. Poszczególne podzespoły nadbudówek skleiłem w większe moduły, co było już praca znacznie łatwiejszą.

Kolejnym etapem prac było zamontowanie wszelkiego rodzaju detali z fototrawionej blaszki, drutu czy toczonego metalu. Zaczynało się robić ciekawie model zaczynał nabierać życia. Może to brzmi prosto jak się to czyta, ale prawidłowe przyklejenie sporej ilości drobniutkich fototrawionych blaszek nie było zadaniem łatwych, tak jak i wygięcie z drutu przewodów na tylnym kominie. Oczywiście nie przyklejałem wszystkiego, bo to by znacznie utrudniło malowanie, które zaplanowałem jako kolejny etap budowy modelu. Budowę oczywiście cały czas konsultowałem z Markierm, który równolegle budował model siostrzanej jednostki, czyli HMS Campbell. Niejednokrotnie wymienialiśmy uwagi jak co należy przykleić i w jaki sposób później wymalować. Od Marka otrzymałem także metalowe lufy do ustawionych na śródokręciu pom-pomów. Serdeczne dzięki!

Model można było malować. Zacząłem od tradycyjnego podkładu w sprayu. Wszystko co sklejam musi dostać swoją porcję tego specyfiku. Następnie na czarno pomalowałem pas imitujący linię wodną i zamaskowałem go taśmą odpowiedniej szerokości. Ponieważ Marek opracował idealny odcień farby na pomalowanie dna, skwapliwie podrzuciłem mu do pomalowania kadłub mego niszczyciela. Kiedy wrócił z dnem w odpowiednim kolorze zabrałem się za właściwe malowanie. Używałem do tego lakierów Bilmodelmakers. Ponieważ ta firma nie produkuje autentyków Royal Navy, musiałem wykonać własne mieszanki. Zaletą natomiast tych lakierów jest odporna na wszystko powłoka i szybki czas schnięcia, co pozwoliło mi na pomalowanie modelu w ciągu jednego wieczora. Czterdzieści minut maskowania taśmą i dziesięć minut malowania. Wszelkie z kolei poprawki malarskie wykonywałem już farbami akrylowymi, głównie Hataką i Vallejo.

Teraz czekała mnie najprzyjemniejsza część pracy nad modelem, czyli montaż detali i sklejenie go w całość. Zacząłem od wyposażenia pokładu głównego i drobnych detali na nadbudówkach. Potem nadbudówki, kominy i maszty. Z każdą minutą pracy detali przybywało, a model zyskiwał na wyglądzie. To detalowanie musiałem jednak przerwać, kiedy zostały do zamontowania relingi i osprzęt ratunkowy.  Trzeba było porozpinać naciągi od kominów. Do tego celu użyłem cienkich, wyciągniętych nad ogniem polistyrenowych prętów w odpowiednim kolorze. Potem żurawiki i łodzie i kolejny etap olinowania, tym razem obu masztów. Nie montowałem jedynie lin łączących oba maszty, gdyż te zamierzałem wykonać z nitek z damskich rajstop.

Jedna z ostatnich czynności ale wymagająca sporej uwagi to oklejenie relingami pokładu głównego. Poszło jednak lepiej i szybciej niż myślałem. Reling wystarczyło przykleić do stykających się nim elementów wyposażenia pokładu i montaż poszczególnych słupków do pokładu odbywał się bez większych komplikacji. Potem model dostał matowy werniks, resztę olinowania, ostatnie poprawki i kilka zacieków. Staram się z tym nie przesadzać, nie budowałem przecież dioramy z wypalonym tankowcem dogorywającym w stoczni złomowej gdzieś w Bangladeszu. No i oczywiście bandera.

W ten sposób dotarłem do końca prac nad modelem. Modelem nie łatwym z uwagi na jego prototypowy charakter i czas w jakim powstawał, nieco ponad dwa tygodnie. Z efektu jestem jednak zadowolony, model Mackaya prezentuje się bardzo zacnie. Myślę, ze moich przygód nie będą mieli ci, co będą kleić modele seryjne, kiedy już firma AJM Models wprowadzi je do sprzedaży.

Dziękuję firmie AJM Models za przekazanie modelu na potrzeby relacji.
Marcin "Marwaw" Wawrzynkowski

Partnerzy

           

 

Kluby modelarskie

 

 
       
                 
                 

 

Our website is protected by DMC Firewall!