Drukuj

Szybowiec transportowy Waco CG-4A - 1/48 - od podstaw - relacja z budowy

Szybowiec transportowy Waco CG-4A Heig (lub nieoficjalnie Jayhawk) był podstawowym wyposażeniem jednostek powietrzno – desantowych armii amerykańskiej w latach II Wojny Światowej. Prosty konstrukcji, dość łatwy w pilotażu, był użyty w praktycznie wszystkich operacjach powietrzno – desantowych w jakich brała udział US Army. Jego zasadniczą wadą był brak klap, co za tym idzie długa droga hamowania, co kosztowało życie wielu żołnierzy, kiedy ich szybowce po przyziemieniu rozbijały się o napotkane przeszkody terenowe. Tak zginął miedzy innymi Gen. Gryg. Don Pratt – zastępca dowódcy 101 DPD, gdy jego szybowiec z impetem uderzył w kamienny mur. Kiedy zakończyłem budowę samoloty transportowego C-47A, Koledzy z GRH „Jack of Diamonds” pytali, kiedy zbuduje Waco. Potem Kolega Baniak założył stronę o amerykańskich spadochroniarzach, gdzie również zaczęliśmy się udzielać, a ja dostałem wycinankę z Waco firmy GPM. Nie było wyjścia.
Podstawą w budowie repliki były przeskalowane plany kartonowego modelu firmy GPM w skali 1/32. Podstawowe materiały to polistyren o różnej grubości, drut, przewody i profile polistyrenowe Evergreen. Ponadto karton, kawałki żywicy folia samoprzylepna i wszystko co modelarz może znaleźć w podręcznej rupieciarni. Przy budowie posiłkowałem się również zdjęciami wygrzebanymi w necie oraz podesłanymi przez kilku Kolegów z Modelwork.pl.

Na pierwszy ogień poszła kabina ładunkowa oraz cała jej przestrzenna struktura. Do klejenia używałem zasadniczo kleju cyjanoakrylowego i penetrującego kleju do polistyrenu firmy Tamiya.
Potem przyszła kolej na kabinę pilotów. Składała się zasadniczo z dwóch elementów – „wanny” z podłogą oraz kratownicy. Ponieważ chciałem aby moja replika miał podnoszoną kabinę, z igieł lekarskich o różnej grubości zrobiłem zawias.
Kiedy wszystko było gotowe, mogłem zabrać się za malowanie wnętrza. Używałem standardowo już akryli firmy Vallejo. Imitację sklejki wykonałem w sposób standardowy dla tych elementów, malując je najpierw jakimś odcieniem beżu, który stanowił bazę, następnie mocno rozcieńczonym brązowym, tak by uzyskać fakturę drewna, następnie całość kolorem Wood (nr 71077) i po wyschnięciu Sidoluxem do podłóg. Elementy metalowe pokryłem kolorem Zinc Chrome (nr 71094), choć bardziej odpowiada on kolorowi Interior Green, który był w mojej ocenie bardziej odpowiedni – co widać na zdjęciach zachowanych egzemplarzy muzealnych.
Kolejnym etapem prac było detalowanie obu kabin, w ruch poszły wszelkiego rodzaju druciki, przewody, rurki itp. Zegary zrobiłem z resztek starej kalkomanii, zaś pasy z pomalowanej właściwym kolorem gazety, która potem pociąłem w paski i dobrze naostrzonym ołówkiem naniosłem fakturę.

Podłogi w obu kabinach były następnym etapem zabawy z szybowcem. Podłoga w kabinie, przed przyklejeniem we właściwe miejsce otrzymała właściwy sobie kolor sklejki, zaś podłoga w kadłubie taka jak w oryginale dwuwarstwową strukturę. Wypełnienie w postaci plastra miodu już sobie darowałem i tak nie byłoby go widać:).
Mogłem się zająć kratownicą w tylnej części kadłuba. Tu zasadniczym surowcem były profile Evergreen oraz polistyrenowe pręty z resztek ramek wtryskowych wyciąganych nad płomieniem. Przed połączeniem z środkową częścią kadłuba ogon został odpowiednio pomalowany.

Kolejnym etapem prac było poszycie kadłuba. Wykonałem je w całości z cienkiego polistyrenu, fakturę wytłoczyłem za pomocą wypisanego wkładu od długopisu, linie nanosiłem od wewnętrznej strony poszczególnych elementów. Tu popełniłem duży błąd używając taniego podkładu w sparyu. Farba co prawda kładła się na nim dobrze, ale za to podkład miał tendencje do odchodzenia od elementów i to płatami.
  
 
Mocno dało mi to popalić przy obróbce miejsc łączenia, dałem jednak radę. Poszycie zamaskowało w pewnym stopniu to wszystko z czego nie byłem do końca zadowolony, co nie wyszło jak chciałem przy budowie wnętrza. Po obrobieniu wszystkich miejsc łączenia wkleiłem na swoje miejsce kabinę pilotów, uważając aby klejem nie zalać zawiasu.

Usterzenie wykonałem w sposób typowy dla modelarzy kartonowych, z tym, że materiałem jakiego użyłem przy ich budowie był polistyren. Imitacje płóciennego pokrycia wykonałem tak jak w przypadku poszycia kadłuba – wypisanym wkładem od długopisu. Po sklejeniu wszystkich elementów usterzenie zostało wklejone na swoje miejsce.
Ponieważ mocno namęczyłem się przy budowie wnętrza postanowiłem pokazać je również przez otwarte drzwi w kadłubie. Wykonałem je w całości z polistyrenu i pomalowałem odpowiednim kolorem. Parę znajdującą się na prawej burcie wkleiłem w pozycji zamkniętej, zaś te z lewej burty zamocowałem tymczasowo na blue tac. Postanowiłem wkleić je po pomalowaniu modelu i wykonaniu kilku korekt.

Do skończeniu drzwi zabrałem się za płaty. Był to chyba najtrudniejszy etap prac nad budową repliki. Dość powiedzieć, że wyszły dopiero w miarę porządnie za …czwartym razem. Ostatecznie, aby były one lekkie zrobiłem je z kartonu i papieru, który okleiłem folią samoprzylepna pociętą w paski. To też nie był najlepszy pomysł, gdyż folia nie wszędzie się chciała przykleić, odłaziła po spryskaniu podkładem, trzeba było podklejać, poprawiać i tak bez końca.
Kiedy już osiągnąłem efekt, który mnie zadowalał, za pomocą kleju Tamiyi nakleiłem paski wzmacniające miejsce łączenia pasów płóciennego pokrycia. Zastrzały zostały wykonane z papieru wzmocnionego drutem i polistyrenowych prętów. Płaty nie zostały na razie wklejone, nie chciałem utrudniać sobie malowania modelu o dość dużych rozmiarach.

Po zakończeniu walki z płatami zabrałem się za kolejny dość newralgiczny etap prac, a mianowicie oszklenie. Wykonałem je z odpowiednio wyciętych kawałków cienkiego pleksi. O ile okrągłe szyby po bokach kadłuba i prostokątne na dziobie i w dachu zmontowałem dość szybko, o tyle oszklenie kabiny wymagało trochę gimnastyki. Najpierw wykonałem boki kabiny, pleksi tu było dość grube i sztywne, po jego wklejeniu wykonałem część środkową, najpierw w cienkich pasków folii samoprzylepnej zrobiłem imitację ramy od wewnątrz (po otwarciu dziobu, była przecież widoczna) i pomalowałem odpowiednim kolorem. Po wyschnięciu przykleiłem ten element na swoje miejsce, a kiedy klej związał, żyletką odciąłem, to co wystawało. Miejsca łączenia wypełniłem Celar fixem Humbrola i przeszlifowałem drobnym papierem ściernym. Rama zewnętrzna to również paski folii i profile Evergreen.

Jako ostatnie przed malowaniem zrobione zostały płozy pod kadłubem i golenie podwozia.

Malowanie rozpocząłem od zagruntowania modelu podkładem, tym razem użyłem porządnego podkładu Vallejo. Zasadnicze kolory to US Gray i Olive Drab. Pasy inwazyjne tak jak w oryginale wymalowałem pędzlem, aby nie były zbyt równe i sterylne. Podobnie miała się rzecz z oznaczeniami na dziobie, które wymalowałem na podstawie wyszukanego w necie zdjęcia. Z opisu wynikało, że tym szybowcem przewieziono w dniu 6 czerwca 1944r. do Normandii wyposażenie dla jednego z pododdziałów 82 DPD. Więc malowanie mogło być tylko takie. Niestety nie udało mi się ustalić numerów fabrycznych tego szybowca, więc numery jak i wygląd oznaczeń na drugiej, nie widocznej na zdjęciu burcie są tylko domniemane. Kalkomanie pochodziły ze starych zapasów. Wtedy poprawiłem trochę drzwi z lewej burty i wkleiłem je na swoje miejsca.

Końcowy etap prac to wszystkie drobne detale, które utrudniały by malowanie takie jak uchwyt do liny holowniczej, rurka pitota, dysza Venturiego czy koła.
Zupełnie na samym końcu zamontowałem olinowanie (nitki ze starych damskich rajstop oraz żyłka wędkarska) i wkleiłem płaty.

W ten sposób zakończyłem pracę nad modelem. W gablocie stanął kolejny spory płatowiec. Nie jestem z niego do końca zadowolony, bo nie wszystko wyszło tak jak zakładałem. Takie są jednak uroki budowy modeli od podstaw. Gdybym budowę zaczynał w chwili obecnej przyjąłbym zupełnie inną jej koncepcję. Człowiek uczy się na błędach i w ten sposób zdobywa nowe doświadczenia. Przy budowie Waco nauczyłem się sporo, co pewnie zaprocentuje w przyszłości przy budowie kolejnych „samoróbek”.

 

 
Marcin "Marwaw" Wawrzynkowski
Our website is protected by DMC Firewall!