Polski samolot w greckim wydaniu - PZL M-18 Dromader w skali 1/72

 

Model:
•    PZL M18B Dromader, Grand Model, GM-72008
Kleje:
•    Tamiya Extra Thin, Revell,
•    cyjanoakrylowe
Farby:
•    Bilmodelmaker
•    Tamiya
•    Vallejo
Chemia modelarska:
•    Płyn do zmiękczania kalkomanii Mr. Mark Setter, Clearfix,
•    Wasch Vallejo
•    Suche pigmenty Talen, Vallejo

Kiedy pisałem recenzję modelu samolotu rolniczego PZL M-18b Dromader, wiedziałem, że budowa nie będzie należała do łatwych. Zestaw wykonany z użyciem różnych technologii i jednocześnie wymagający bardzo wielu poprawek i ingerencji, jeśli myślimy nad wykonaniem wiernej repliki tego pięknego samolotu. Mi akurat przyświecał taki właśnie cel, tym bardziej że dysponowałem bardzo bogatym materiałem ikonograficznym wykonanym przez Marka Wierzchowskiego z Torunia. Po dość długim czasie analizowania zdjęć od Wierzcha, wykopanymi z netu fotkami Dromaderów latających w Greckich siłach Powietrznych (tak, tam są to maszyny wojskowe) i porównywania ich z zawartością pudełka, doszedłem do wniosku, że jeżeli chciałbym zbudować super wierną replikę konkretnego egzemplarza Dromadera, to muszę poświęcić na to minimum pół roku, zastąpić wiele elementów z zestawu wykonanymi od podstaw, a i tak nie mam gwarancji, że osiągnę zamierzony efekt. Zdecydowałem się na salomonowe rozwiązanie, po prostu poprawię ile się da i zobaczymy co wyjdzie. Jakiś „wyrób dromaderopodobny”.

Zacząłem tradycyjnie od kokpitu. Połówki kadłuba były straszliwie zwichrowane i niestety nie była to żywica, która można bez problemu dopasować przy pomocy gorącej wody. Tworzywo z którego wydrukowano elementy było ponadto sztywne i odporne na klej do polistyrenu. Na domiar złego podczas próby ręcznego nadania jednej z połówek właściwego kształtu, pękła mi ona w trzech miejscach. Nie było rady, skleiłem ją z powrotem w jedną całość, wstawiając także wzmocnienia z polistyrenowych płytek. Płytki takie wkleiłem także w dolna cześć lewej połówki, żeby uzyskać jakieś płaszczyzny zespalające. Całkiem nieźle natomiast wypadł kokpit, też w większości wydrukowany w 3D. Wymagał uzupełnienia o parę drobiazgów, ale że takie rzeczy akurat lubię, więc praca była przyjemna. Kokpit był także nieźle spasowany z kadłubem.

Mogłem zatem pomalować wnętrze. Dobierając poszczególne kolory posiłkowałem się zdjęciami. Dorobiłem także pasy pilota, zaś zegary na tablicach przyrządów, to kalkomanie. Dobrze, że Arma dała podwójny zestaw do Hurricana.

Gotowy kokpit wkleiłem w prawą połówkę kadłuba. Nie żałowałem kleju cyjanoakrylowego. Podłoga i tylna ściana były znakomitymi płaszczyznami ustalającymi. Kiedy klej twardniał, ja czekałem na to, co nieuchronne…

…czyli sklejanie kadłuba w całość. Przy tak straszliwie zwichrowanym i nie spasowanym kadłubie, metoda mogła być tylko jedna. Klejenie etapami. Tak też zrobiłem. Zacząłem od części ogonowej, kiedy spoina stwardniała na kamień, skleiłem część środkową wraz z kokpitem, a na samym końcu część przednią. Także nie żałowałem kleju, miał on posłużyć jako szpachlówka. Trwało to w sumie prawie dwie doby.  Potem przyszedł czas na szlifowanie i polerowanie. Musiałem poświęcić fakturę dolnej części kadłuba. Trzeba jednak otwarcie stwierdzić, że tworzywo z drukarki 3D jest bardzo podatne na klej cyjanoakrylowy i później na obróbkę kostkami i papierem ściernym. Udało mi się całkowicie ukryć miejsca łączenia z sobą połówek kadłuba.

Nie był to jednak koniec atrakcji związanych z kadłubem. Boczne ścianki w przedniej części były dziwnie rozchylone na boki i żeby postawić je do pionu musiałem do środka wkleić kawałki polistyrenu i to dość grubego. Tylko to gwarantowało w miarę bezproblemowe przyklejenie góry kadłuba i jego przedniej części. Wkleiłem w kadłub także kawałki sztywnego drutu, jako elementy pozycjonujące skrzydła. Wklejenie dużych i ciężkich elementów na styk stwarzałoby ryzyko odrywania się skrzydeł z byle powodu.

Na tym etapie budowy okazało się, że przednia ściana kokpitu jest zbyt wysoka. Zeszlifowałem ile się dało, tak,  żeby nie uszkodzić tablic przyrządów, ale i tak po bokach powstały długie trójkątne szczeliny, które musiałem wypełnić polistyrenowymi klinami, zalać klejem cyjanoakrylowym i po wyschnięciu wyszpachlować. To jednak nie był koniec przygód, okazało się mam do czynienia z jakąś straszliwą reakcją łańcuchową, ale o tym później.

Mogłem się teraz zająć uzupełnianiem faktury kadłuba i jego detalami. Tu wykorzystałem głównie paski polistyrenu o różnej grubości. Nawierciłem także trochę otworów. Klejenie zaczynało mi się podobać.

Następnie na warsztat poszły skrzydła. Tutaj poprawić trzeba było naprawdę sporo. Przeszlifować wszystkie okrągłe panele inspekcyjne, a część z nich usunąć, przeryć na nowo wszystkie linie podziału, dokleić trochę detali o których zapomniał producent. Trochę to trwało, ale dałem radę i jestem nawet zadowolony z osiągniętego efektu. Także statecznik poziomy i pionowy otrzymały kilka nowych detali, tym bardziej, że Wierzchu czuwał nad wszystkim.

Takie detale jak silnik, śmigło i podwozie skleiłem, tak jak to przewidział producent. To jedne z najmocniejszych punktów modelu, lecz bardzo delikatne. Zwłaszcza cylindry wraz z popychaczami. Kilka się ułamało i musiałem dorabiać je polistyrenowych prętów. Silnik i golenie podwozia uzupełniłem o przewody, wykonane z cienkiego drutu. Więcej detali dołożyłem do goleni kółka ogonowego.  

Mogłem spasować na sucho kadłub ze skrzydłami i usterzeniem i zacząć Cieszyć się bryłą płatowca. Początkowo byłem jakiś podejrzliwy co do proporcji bryły modelu, ale po kolejnej konsultacji z Wierzchem obmierzeniu modelu okazało się, że idealnie trzyma wymiary.  

Dalsza część reakcji łańcuchowej zaczęła się wraz z wycięciem osłony kabiny. Dołożenie klinów pomiędzy kadłub i jego górną część spowodowało, że pomiędzy polnymi krawędziami osłony kabiny a kadłubem powstały dość solidne szpary. Nie pozostało mi nic innego, jak zamontować drzwi do kabiny w pozycji otwartej. Miało to jednak swoje dobre strony, dobrze było widać wnętrze kokpitu, a to akurat mi wyszło. Dołożyłem tez trochę detali w osłonie kabiny, w środku, całą konstrukcję wewnętrzną drzwi, co powinno nieźle rzutować na ostateczny wygląd repliki.

Przyklejenie osłony kabiny do kadłuba przebiegało bezproblemowo. Znowu klej cyjanoakrylowy wystąpił w podwójnej roli kleju i szpachlówki. Z obrobieniem miejsc łączenia także nie było problemu. Na tym etapie dokleiłem także kolejną porcję detali do kadłuba, w tym całe urządzenie do zrzutu wody/chemikaliów. To także mocny punkt modelu, po dołożeniu kilku detali nie uwzględnionych przez producenta, naprawdę robi robotę.

Model następnie został pomalowany. Początkowo rozważałem wykonanie malowania greckiego, z uwagi na pojawiające się informacje o rzekomo doskonały modelu wtryskowym, jaki ma opracowywać jeden z polskich producentów. Nawet doszła do mnie informacja, która to firma pracuje nad tym modelem, ale skoro sama tego nie ujawniła, to ja tym bardziej nie czuje się upoważniony, żeby robić to w tym miejscu. Ostatecznie wybór padł na malowanie polskie. Używałem farb Bilmodelu i Tamiyi. Model malowałem w częściach, a roboty więcej było z maskowaniem niż malowaniem.

Pomalowany model złożyłem w całość i mogłem przestąpić do prac wykończeniowych. Kalkomanie dołączone do modelu są znakomitej jakości. Nie wiem kto je drukował, ale gość znał się na rzeczy. Kalki pięknie reagowały na chemię i bezproblemowo wchłaniały się w strukturę modelu. Potem zamontowałem wszystkie pozostałe detale, jakie mi zostały. Były to uchwyty, stopnie, „grabie” do otwierania pokrywy zrzutu wody i kilka innych drobiazgów. Odpuściłem sobie natomiast klosze reflektorów wykonane w formie vacu. Zamiast ich reflektory wykonałem z kilku warstw Clearxiu, który wpuściłem w odpowiednie miejsca. Przygotowałem także podstawę w postaci fragmentu lotniska. Przy jej aranżacji posiłkowałem się także zdjęciami od Wierzcha. Na sam koniec przykurzyłem suchymi pigmentami wylot spalin oraz koła.

Budowa modelu dobiegła końca i trzeba ją jakoś podsumować. Często jest tak, że relacjonując budowę modeli czynię ukłon w stronę producenta i zachęcam do zaopatrzenia się w model, akcesoria, chemię itp. Tym razem pozostawię czytelników z dylematem – „Kupić – nie kupić?” Każdy to musi rozważyć sam. Z jednej strony model kosztowny, trudny i wymagający sporego poświęcenia ze strony modelarza. Z drugiej zaś ja już mogę się cieszyć piękną sylwetką tego samolotu, inni mają właściwie trzy opcje kupić ten zestaw i się mocno namęczyć, poczekać na polski model wtryskowy, o którym na razie wiadomo, że gdzieś tam powstaje, lub może przetestować poprawioną wersję polską, o której Grand Model poinformował mnie przed kilkoma dniami. Wybór należy zatem do modelarskiej braci.


Dziękuję producentowi, firmie Grand Models za przekazanie modelu na potrzeby relacji,

Marcin „Marwaw” Wawrzynkowski

Partnerzy

           

 

Kluby modelarskie

 

 
       
                 
                 

 

DMC Firewall is a Joomla Security extension!